sobota, 7 listopada 2015

Rozdział 4...


"Ma tętnica, wąska szrama.
Krew tamuje łzy...
Śmierć jest blisko, ja to czuję,
Próbujesz pomóc mi..."
~KK~



***

Jeanette

Na razie mam przerwę, bez konkursów. Postanowiłam więc na ten czas wrócić do swojego domu w Polsce. Do koncertu w filharmonii zostały zaledwie trzy dni, trzeba więc się jakoś przygotować. Miałam trochę wolnego czasu, stwierdziłam, że oszczędzę sobie ciągłe próby, bo nie chciałam "przegrać" tych utworów... Zdarza się to wtedy, kiedy utwór jest grany zbyt wiele razy, dochodzi się do takiego momentu, gdzie zaczyna się już za bardzo kombinować, a to nie jest dobre... To już nie to samo... Utwór jest wtedy "przegrany".
Stwierdziłam, że pora zrobić solidne porządki i pozbyć się paru niepotrzebnych rzeczy.
Zaczęłam od półek w salonie, na których stały książki. Wyjęłam wszystkie, położyłam na stole i wytarłam wszystko dokładnie. Przeglądałam każdą książkę po kolei, niektóre nie były mi już potrzebne, więc wsadziłam je do torby. Jedna książka, jednak wcale nie była typową książką, lecz albumem, w którym mieściły się zdjęcia z czasów szkoły. Byłam ja... I wiele ludzi o których wolałabym już nie pamiętać, albo tych... Których już nie ma. Czemu nie ma? Prosta, ale skomplikowana sprawa... Umarli... Dobrzy ludzie, spokojni, nie mający żadnych problemów w życiu... Popełnili samobójstwo. To było dla mnie nieporozumieniem, bo te osoby zawsze tryskały radością i pozytywną energią, zawsze zarażając nią innych. Więc dlaczego to zrobili? Był to łańcuszek niekończących się nieszczęść... W ciągu tygodnia, pochowana została połowa mojej klasy... Wspomnienia smutne, bo byli tam moi przyjaciele. Bez nich trudno było mi potem cokolwiek zrobić. Jednak ognisk tego łańcuszka było wiele więcej, lecz przypomnienie tego wszystkiego na raz byłoby zbyt wielkim bólem. Przeglądałam zdjęcia, na których jeszcze nasza paczka jest razem, kiedy to wszystko było dobrze, nic nie stawało na drodze do szczęścia, kiedy byliśmy tak bardzo zgraną grupą, której nikt, ani nic nie było wstanie podskoczyć.
Ale na wielu zdjęciach był i on...

Szłam już z powrotem do domu z biblioteki, gdzie zaniosłam niepotrzebne książki. Najważniejsze, że kobieta wszystkie przyjęła z otwartymi ramionami i mogłam zobaczyć szczęście na jej twarzy. To było ważne. Nagle usłyszałam, jak dzwoni mój telefon. Odebrałam i założyłam torbę z powrotem na ramię.
- Córeczko, słuchaj... Z dziadkiem jest coraz gorzej... - mama odezwała się od razu, jak nawet nie zdążyłam nic powiedzieć.
- Mamo, spokojnie... Co mu jest? - zapytałam, chcąc opanować jakoś drżenie mojego głosu. Martwiłam się o dziadka, a zawsze, kiedy było z nim źle, czułam się winna, że go zostawiłam, że nie jestem blisko niego, że mnie tam nie ma. Czułam jak gardło mi się zaciska, jak serce zaczyna bić w nierównym tempie.
- Rano zaczął się dusić, teraz leży, nie rusza się i ciągle patrzy w sufit. Nie reaguje na nic, na żaden ruch, na żaden dźwięk... Na nic. - słyszałam, jak głos jej się łamie.
- Spokojnie... Podasz mu słuchawkę? - nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
- Już... Ale... Co chcesz zrobić? - zapytała niepewnie.
- Proszę, podaj...
- Dobrze... - odezwała się zrezygnowana, odetchnęła głęboko. Po chwili usłyszałam, jak jej kapcie szurają po drewnianym parkiecie w przedpokoju, a zaraz potem kładzie słuchawkę na poduszce obok jego głowy.
Nabrałam powietrza, stanęłam pod jednym z drzew i przymknęłam na chwilę powieki. Czułam, jak emocje, wspomnienia, kręcą się w mojej głowie. Próbowałam zebrać myśli, ale łatwo nie było.
- Dziadku... Jesteś silny, dobrze o tym wiesz. Jesteś potrzebny mnie, nam... Wszystkim... - mówiąc to wszystko zrobiło mi się głupio, że nie ma mnie tam. - Je t'aime, ma grand - pére...
Je t'aime... Te słowa to dla mnie największe kłamstwo. Słyszałam je tyle razy, że nie jestem w stanie zliczyć, ale nigdy nie było prawdą. Kłamstwo...
Jednak to był dziadek... Mój dziadek, kochany grand - pére... On zasługuje na te słowa, jednak słowa wypowiedziane z uczuciem i będące stu procentową prawdą. Zsunęłam się plecami po pniu drzewa, aż na samą ziemię. Ludzie patrzyli się na mnie, jednak nie miało to żadnego znaczenia.
- Jeanette... - usłyszałam cichy, męski baryton... To dziadek. Odezwał się po raz pierwszy od niepamiętnego czasu... Mimo to, słysząc jego głos... Łzy poleciały mi ciurkiem.
- Oui? - zapytałam niepewnie. Powiedział moje imię...
- Jeanette... Ja umrę... Ja umieram... Z dnia na dzień jestem coraz bliżej... Już niedługo...
- Nie mów tak! Błagam, grand - pére, nie mów tak! Nie wolno ci tak mówić, masz przed sobą jeszcze całe życie, dziadku...
- Jeanette, nie ma się co oszukiwać... Proszę... Pozwól mi odejść. - chrypa, która była słyszalna w każdym jego słowie była wyraźna i dobitna. Kiedy dziadek czegoś chciał, tak musiało być, zawsze był uparty, nic się w tej kwestii nie zmieniło... Jednak nie mogę mu pozwolić na to...
- Dziadku... - moje oczy chyba były już czerwone od lecących wciąż łez, zamazany obraz, był coraz mniej widzialny.
- Petite - fille... Obiecaj mi, że jak przyjdzie na mnie czas, będziesz przy mnie. - jego głos się nie łamał, to było kolejne potwierdzenie jego upartości i siły jaką miał w sobie.
- Obiecuję...
Nic więcej już nie słyszałam...

Kiedy włożyłam telefon do torebki, mój szloch znikł. Łzy przestały lecieć, a serce wróciło do normalnego rytmu. Nie wiem, jak to jest... Czasami moje wahanie nastrojów mnie przeraża. Mogę się śmiać w niebo głosy, a za minutę już płakać i na odwrót. I co tu zrobić?
Moja głowa zaczęła boleć, skronie pulsowały od nadmiaru emocji i myśli. Nie zwracałam uwagi na nic dookoła, w zasadzie nie zastanawiałam się nawet nad tym, gdzie idę...
Usłyszałam, jak ktoś krzyczy,  nagle pisk opon, ciemność, poczułam przeszywający ból, a zaraz potem ujrzałam jego twarz tuż przed sobą...


Maciej

- Uważaj! - krzyknąłem i sekundę później byłem już przy niej. Przeraźliwy pisk dotarł do moich uszu i zrozumiałem, co się dzieje. Chwyciłem ją w pasie i rzuciłem się z nią w ramionach na chodnik tuż za przejściem dla pieszych... Oddychałem szybko, przestraszyłem się nie na żarty. Co ona sobie wyobrażała? Że tak po prostu rzuci się pod koła?
Otworzyła powoli oczy, miałem nadzieję, że wszystko jest z nią w porządku. Leżała na mnie, a nasze twarze znalazły się w niebezpiecznej odległości od siebie. Poczułem cukierkowy zapach, pewnie jej perfum. Wpatrywałem się w jej zielone oczy... Gdy zauważyła moją twarz, otrząsnęła się i szybko wstała, ale wtedy złapała się ręką za nogę.
- Nic ci nie jest? - zapytałem, również po chwili się podnosząc. Coś sprawiało, że nie mogłem oderwać od niej oczu.
- Nie, nie... Merci... - powiedziała cicho, lekko się uśmiechając.
- To dobrze... Co tutaj robisz? Myślałem, że mieszkasz w Austrii...
- Nie... Mieszkam tutaj, w Zakopanem...
- Naprawdę? - jestem tutaj prawie co chwila, ale jakoś nigdy jej nie spotkałem... Dziwne. A co, jak co, ale ją bym zapamiętał...
- No tak... - miała blade policzki, zauważyłem, że ma opuchnięte oczy. Chyba płakała...
- Na pewno wszystko dobrze? - wiem, wkurzający jestem...
- Tak. Późno już... Pójdę... - powiedziała, a ja chwyciłem ją za ramię. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem i po co...
- Podwiozę cię. - powiedziałem stanowczo. Z jednej strony chciałem już sobie iść i odjechać w siną dal, ale jakaś część mnie nie pozwalała jej odejść.
- Nie... Naprawdę nie musisz. - próbowała się jakoś wyrwać, ale nie pozwoliłem jej.
- Podwiozę. - mój głos zabrzmiał tak samo wrogo, jak wtedy, kiedy dostałem od niej drzwiami. Stała, zaskoczona, wpatrywała się we mnie swoimi oczami, w które mógłbym się zatracić.
- No dobrze... Skoro nalegasz. - próbowała się uśmiechnąć, ale chyba niezbyt jej to szło... Jednak jakąś część tego uśmiechu była dla mnie czymś... Odpływałem...
- Chodź... - odparłem już spokojnym tonem, a przynajmniej spokojniejszym niż chwilę wcześniej. Przypomniałem sobie to, jak patrzyliśmy na siebie wrogo...
Wsiadliśmy do samochodu, ale... No właśnie, ale. Samochód nie chciał odpalić. Próbowałem, próbowałem, ale się nie udawało. Kątem oka widziałem, jak na mnie patrzy.
- To może chodź do mnie? Późno już, a widzę, że tak szybko chyba stąd nie wyjedziesz... - zaśmiała się pod nosem.
Ale wpadka...
- No dobra... Skoro nalegasz...
Szybko podjąłem decyzję, w sumie nawet nie wiem, czy się zastanawiałem, czy powiedziałem to tak po prostu.
- To niedaleko. - dodała jeszcze wychodząc i zamykając drzwi.
Szliśmy równym, wolnym krokiem, a między nami panowała cisza. Nikt się nie odzywał, nikt nic nie mówił. Patrzyłem na nią od czasu do czasu, kątem oka widziałem na jej policzkach błyszczące łzy. Czemu płakała? Coś się stało? A ten samochód, to ona go nie zauważyła, czy specjalnie chciała się pod niego rzucić? Nie wiem, czy się tego tak szybko dowiem.
Mam wrażenie, że tak bardzo, jak nie mogę od niej oderwać wzroku, tak bardzo jej nie lubię. Nigdy nie czułem czegoś podobnego, wydaje mi się to bardzo dziwne. Nagle doszliśmy do jednego z góralskich domków. Mały, ale za to bardzo ładny.
- S'il vous plaît, visiter... - powiedziała cicho, trzymając drzwi i puszczając mnie przodem. Francuska?
Wszedłem do środka...


~~~


Je t'aime, ma grand - pére - /że tę ma grąd per/ - kocham cię, mój dziadku
je t'aime - /że tę/ - kocham cię
grand - pére - /grąd per/ - dziadek, dziadku
oui - /łi/ - tak
petite - fille - /petit fij/ - wnuczka, wnusiu
merci - /mersi/ - dziękuję
S'il vous plaît - /sil wu ple/ (SVP) - proszę
visiter - /wizite/ - wejdź


***




Kochane... Wybaczcie my bardzo moją nieobecność nie tylko tutaj, ale także na Waszych blogach. Niestety ledwo wiążę koniec z końcem...
Obiecuję Wam, że postaram się już nie robić takich zaległości, no i myślę, że uda mi się dodawać rozdziały w miarę regularnie... :)

Ocenę tego rozdziału pozostawiam Wam. :)
Teraz działo się niewiele i bohaterów też mało było... Ale obiecuję, że w następnym będzie się działo coraz więcej :)

Jeszcze raz bardzo Was przepraszam...

Już niedługo skoki :)
Wy pewnie też nie możecie się doczekać ;)

Komentujesz... = Motywujesz... ❤

9 komentarzy:

  1. Jestem!
    Jeju, tak smutno :( Mam nadzieję, że dotrzyma słowa swojemu dziadkowi i będzie z nim. Mam też również nadzieję, że Maciek wyciągnie z niej to, czy nie widziała samochodu, czy specjalnie rzuciła mu się pod koła. I jestem mega ciekawa jak przebiegnie ich wspólnie spędzony czas :3 Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem :)
    Smutno mi z powodu jej dziadka, ale mimo wszystko... Musi dać mu odejść. On potrzebuje tego.
    Maciek to mega dziwny człowiek i na razie za nim nie nadążam. Nie nadążam też, za tym co do niej czuje.
    Wiem, że już na pewno o tym wspominałam, ale uwielbiam, kiedy wplatasz ten francuski. W ogóle lubię obce słówka. (Mimo, że nie przepadam za francuskim :D)
    No i mini wpadeczka z samochodem.
    Oj Kiciuś :D
    Czekam na kolejny, buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem !!!
    To było coś z resztą jak zwykle.
    Twoje rozdziały są boskie.
    Maciek cóż to po prostu Maciek.
    Janette szkoda mi jej. Współczuję z całego serduszka.
    Cudo napiszę to jeszcze raz choć wiem że się powtarzam.
    Pozdrawiam gorąco.
    Czekam na kolejny bo warto.
    Buziaki.
    Evelina.

    OdpowiedzUsuń
  4. Melduję się :)
    Genialny rozdział! Nie wiem, czy tylko ja mam takie odczucia, że z każdym kolejnym jest coraz lepiej? ^^
    Smutno tak jakoś... śmierć kogoś bliskiego to zawsze okropne przeżycie...
    Maciek to po prostu Maciek, ciężko go zrozumieć, a jeszcze ciężej za nim nadążyć xD Pogubiłam się już w tych jego uczuciach.
    Jestem ciekawa, co dalej przygotujesz! :D
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem :)
    Rozdział przeczytałam wczoraj w trasie, ale naprawdę byłam zbyt zmęczona by skomentować.. także przychodzę dziś.
    Tak nieco smutno mi się zrobiło z powodu dziadka Jeanette :( Jeju.. strasznie przykre, gdy odchodzi bliska osoba, a nas przy niej nie ma. No ale niestety, takie jest życie. Wszystko ma swój początek i koniec. A przede wszystkim życie ludzkie.
    Może i gadam farmazony, ale mało spałam i udziela mi się, wybacz :D
    Maciek jest mega specyficzną osobą. Trudno za nim nadążyć. Chociaż i pewnie tak zrobi inaczej niż powie i na odwrót :D
    Pozdrawiam Kochana i przepraszam za mało ogarnięty komentarz, buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej kochana :*
    Rozdział genialny *.*
    Bardzo przepraszam,że komentarz taki krótki ale kompletnie nie mogę ostatni nic napisać :(
    Weny i buziaki :*
    Gabi

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej!
    Taki smutek odczuwam po przeczytaniu, ale... no, cóż można innego czuć, gdy czyta się o śmierci? Ach, człowieka wręcz przeszywają dreszcze. ;/
    Maciek za to jest taką ciekawą postacią. Taki przewrotny, tak bym powiedziała. ;)) Ale to dobrze. Ta jego 'dziwota' wg mnie dobrze wpływa na rozwój historii, a wręcz ją upiększa. Czekam, co dalej będziesz robiła z tą postacią. ;]
    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem z opóźnieniem, ale jestem. Przepraszam :( Nadrobiłam wszystkie zaległości i najbardziej mi się podoba to, że wplataszok zwroty w języku francuskim do swojego opowiadania *.* Ja sama uczę się francuskiego drugi rok i go wielbię.
    Co do samych rozdziałów są magiczne, cudowne... Chcę się czytać po prostu ^^ Czekam na więcej ;3

    Buziaki,
    British Lady ♡

    OdpowiedzUsuń
  9. Kochana, nie masz za co przepraszać, bo świetnie Cię rozumiem. Mój powód wszelkich opóźnień jest taki sam jak Twój. :( Mam nadzieję, że wybaczysz. :*
    Rozdział jest wspaniały i mega wzruszający.
    Ta rozmowa z dziadkiem... ona była dosłownie piękna. :) Szczera, kochająca, wyrażająca więcej niż godziny rozmów. :')
    Mam jednak nadzieję, że dziadek naszek bohaterki będzie żył jeszcze długo i szczęśliwie. :) Widać jak bardzo go kocha, jak on bardzo ją kocha... ❤
    Maciek! Wiedziałam, że pojawi się w takim momencie!!! :D Boże, gdyby nie on, to z naszą Jeanette byłoby źle. Przecież ona mogłaby nawet tego wypadku nie przeżyć... Na całe szczęście był tam on. ❤
    Troszkę mnie rozbawiłaś, gdy ten samochód nie chciał odpalić. :D Ale nasza Francuzeczka okazała piękne serduszko, zbłąkanemu kotowi. :p
    Jestem ciekawa kolejnych! :D
    BUZIAKI XXX

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz :)